Mieliśmy okazję zjeść i posłuchać o tradycyjnym jedzeniu w Szwecji, w której jada się prosto ale smacznie. Szwecja na przestrzeni wieków korzystała głównie z bogactw naturalnych, czyli zasobów morza. Nie dziwi zatem, że na talerzach chętnie pojawia się śledź w bardzo wielu odsłonach: chętnie podaje się go na słodko, w towarzystwie przypraw korzennych czy skórki pomarańczy. Jada się go również w sosie musztardowym lub w towarzystwie dużej ilości kopru i czosnku. Istnieje również bardzo specyficzna postać śledziowego przysmaku: śledź fermentowany. Podczas specjalnego procesu, mocno posolony śledź pozostawiany jest sam sobie w zamkniętej hermetycznie puszce i poddawany procesowi dojrzewania. Puszka pęcznieje, ryba fermentuje. Gdy odważymy się na konsumpcję owego przysmaku warto zadbać o przewiewne, raczej bezludne miejsce, gdyż podobno otwieranie puszki to bardzo ekstremalne przeżycie dla naszych nosów. Tak przyrządzonego śledzia albo się kocha albo nienawidzi. Nie próbowałam, ale nie wiem czy znalazłabym w sobie odwagę, mimo że praktycznie jadam wszystko ;) Na co dzień jada się jednak mniej kontrowersyjne posiłki ;)
Nasz pierwszy posiłek mieliśmy okazję skosztować w Kaseberga. Zrelaksowani magią kamiennego kręgu Ales Stenar zebraliśmy siły na jedzenie ;) Nasze kroki skierowaliśmy do urokliwej mariny, gdzie w przybrzeżnej knajpce zamówiliśmy ryby. Mieliśmy w planach żeby każdy zamówił coś innego, ale skończyło się jak zawsze: wszyscy rzucili się na makrelę i panierowany filet ;) Makrela podana była na zimno; zamarynowana w aromatycznych przyprawach prezentowała się niezwykle apetycznie i okazała się przepyszna. Na talerzu znalazł się również sos z koperkiem i sałatka ziemniaczana. Zamówiony przeze mnie filet był przygotowany w chrupiącej panierce, ryba była soczysta i lekka a podana w towarzystwie frytek i sałatki jajecznej.
Na lepsze trawienie wypiliśmy lokalne i dość mocne na jak na szwedzki warunki piwo o mocy 5 % ;)
Na przystawkę podano nam wędzoną pierś z kaczki w towarzystwie pysznego dipu i sałatki z młodych listków botwiny z lekkim winegretem.
Jeśli chodzi o tradycje kulinarne, w Szwecji bardzo chętnie jada się ryby; wieprzowina trafia na stoły podczas świąt Bożego Narodzenia, kiedy to tradycyjnie gotuje się szynkę w wywarze warzywnym z przyprawami a następnie studzi i podaje w wersji na zimno z sosem z musztardy.
Jako danie główne zjedliśmy klasykę kuchni szwedzkiej, czyli gravlax. Surowy filet z łososia marynowany jest w soli, skórce z pomarańczy, cukrze i pieprzu. Ryba spędza w tej marynacie kilka dni, a następnie pokrojona w plastry trafia na talerz lub na kanapki. Nasz gravlax zjedliśmy razem z młodymi ziemniaczkami z wody, które ugotowane zostały w mundurkach (dodatkowo uduszone w śmietance i doprawione dużą ilością koperku i fenkułu). Porcja była bardzo duża, i choć pomału brakowało mi miejsca w żołądku, to jednak nie mogłam się oprzeć i zjadłam ją całą!
Jako zwieńczenie obiadu podano nam lekki i pyszny deser: lody śmietankowe z bitą śmietaną i słodkimi truskawkami, które co tu dużo pisać, pachniały intensywnie i były o wiele smaczniejsze niż tegoroczne w Polsce.
Z czym kojarzyć mi się będzie kulinarna Szwecja? Na pewno z pysznymi rybami! Gravlax marynowany w soku z pomarańczy smakował obłędnie, a truskawki kusiły tak bardzo, że deser zjadłam do ostatniej łyżeczki. Świeże składniki sprawiają, że nawet proste danie smakuje wykwintnie. Uwielbiam prostą i smaczną kuchnie, gdzie smak dania to smak poszczególnych składników.
ciekawa kuchnia:)
OdpowiedzUsuń